Post by Tiromaniak on Oct 23, 2004 14:38:04 GMT -5
Bylo to 12 sierpnia 2003. Tylko ja i wujek. Wieczorem ruszylismy z Manowa do Inowroclawia po sol. Do samej granicy nie dzialo sie nic ciekawego. W kolejce kilka godzin, na terminalu to samo. Podarzalismy do Frankfurtu nad Menem. W tamtych rejonach nie bylo mnie jeszcze. Im bardziej zblizalismy sie do Hofu tym bardziej mi sie podobaly okolice. Mosty zawieszone wysoko a pod nimi jakies 200 metrow w dol zyli sobie lidzie. Widoki zaj****te. Szkoda ze nie mielismy kamery. Na tych trodnych drogach dla Manika wujka bylo jak wszedzie kilku "kamikadze" . Czesto zdazaly sie jak to u niemcow remonty autobana, my jedziemy prawie po prawym krawezniku, jakis nemec nas wyprzedza i tuz przed zderzakiem wjezdza przed nas, kiedy my rozpedzamy sie zeby podjechac szybciej pod gore. Zeby jeszcze bardziej nam przeszkodzic to zwolnil do 80km/h kiedy mu zjezdzalismy z gory!! Nic nie dalo ze wujek trabil i migal swiatlami. Niemiec chyba jeszcze nie poczol 40 ton w zadku jezeli spowalnial kilkanascie ziezarowek zjezdzajacych z gory. Dojechalismy do Frankfurtu. Czekalismy na telefon od spedytora gdzie dalej. Dzwoni i mowie ze mamy byc w poniedzialek w Antwerpii. Super, bo weekend spedzilismy w Belgii. To byl moj pierwszy weekend. Zjechalismy na parking gdzie stoja zawsze polacy i ukraincy i znalezlismy juz kilku driverow. Byl tam tez koles w moim wieku ze Slupska, ktory wracal z Anglii nowiuskim 2 miesiecznym wtedy Dafikeim xxl. Skumalismy sie z kierowca od LKW Walter. On oprowadzal nas po miescie bo czesto tam bywal. Pokazal nam wszystko. Dom Rubensa, pierwszy drapacz chmor w europie, szlifiernie diamentow, 3 poziomowy dworzec i katedre gdzie zegar byl ze zlota i mial srednice ok.3 metrow. Wieczorem powiedzial nam ze kazdy polski kierowca ktory przyjedzie do Antwerpii odwiedza 3 miejsca: ALDI, LIDL i "okienka". I zeczywiscie. Zebralismy sie wszyscy a bylo nas 10-ciu w tym jeden czech i poszlismy do dzielnicy zwanej "burdello bum-bum" . Panienek od koloru do wyboru. Bylo na co popatrzec. W sobote dolaczyl do nas kierowca z grecji. Ku mojemu zdziwieniu dogadywalem sie z nim mimo ze znam w miare niemiecki, slabo angielski a o francuskim nie wspominajac. Ale czesto gadalismy. Sobotni wieczor byl super. Wiekszosc ekipy stala kolo jakiegos samochody, popijala piwko i opowiadali kawaly. Ja przez caly dzien malo co sie udzielalem ale jak zaczolem sypac zartami to i mnie zaczeli czestowac piwkiem. A uzbieralo sie troche. Niedziele zaczelismy od wizyty w kosciele polskim. Potem obiadek, odpoczynek i pakowanie sie. Wszyscy chodzili jacys nie tacy. My pod wieczor pojechalismy na miejsce zaladunku. Pozegnalem sie z wszystkimi i pojechalem. Pod zakladem dopadl mnie dolek. Mimo ze znalem sie z cala weekendowa ekipa tylko niecale 3 dni ale bylo mi zal ze juz musze jechac dalej. 3 dzni wystarczyly zeby sie z nimi jakos zwiazac. Niektorzy z was pewnie tez takie cos przechodzili. Poniedzialek. Zaladowanie ladunku i, i tu pojawil sie nowy polski kierowca. Byl tez man-em ale f2000 z globem , oslnami iedzy osiowymi i kangorowka. Super zestaw. Bialy z niezle wyposazonym srodkiem. Przerobiona tapicerka zrobila na mnie wrazenie. Byla cala zielona zmieszana z czerwonym kolorem. Mi to sie podobalo. Jechal z nami za do ringu berlinskiego. Zwala byla niesamowita na ogolnym kanale przez cala droge. Inni juz sie wkurzali ale nie dziwie im sie. Sluchac takie glupoty. Przez mysl mi nawet nie przeszlo ze jadac sobie spokojnie 90 do domu wyprzedzi cie koparka na gasiennicach. . To naprawde sie stalo. Wyprzedzila nas koparka na autobanie, a wczesniej machaly nam jakies starsze panie. Niewiem z kad one nas znaja. A ta koparka to rzeczywiscie byla na gasiennicach ale jadaca na lawecie. A ja glopi zostalem wrobiony przez wujka. Bylo wiecej jeszcze powodow do smiechu ale co ja bede tu pisal o nich. Do polski wjezdzalismy przez najslyniejszy "cyrk" w polsce (zaraz po tym na wiejskiej w Warszawie). To rzeczywiscie wygladalo jak cyrk, ale dlugo nie stalismy. We wtorek nie bylo az takiej kolejki. A myslalem ze bedzie bo akurat na dniach uruchomiono wage. Dalej jechalismy do Sremu pod Poznaniem do Pekaesu po jakies papiery czy cos tam podobnego. Czekalismy caly dzien na glopi swistek, ale dostalismy. Dalej kierunek Lowicz. Nie jechalismy autostrada bo nie chcialismy dac zarobic panstwu. Na cb ciagle ktos mowil ze ITD sie kreci. Ale byl tez taki jeden co pytal sie jak tam droga na Konin. Nikt mu nie odpowiadal to zapytal jeszcze raz. Ktos mu tam odpowiada "no na drodze do Konina masz... K**wa przeciez ja sam tam jade" usmialem sie z tego. Dojechalismy bezpiecznie do Lowicza. Zdalismy ladunek i pojechalismy zpowrotem w okolice Inowroclawia do Damaslawku. Jakis ciec pokierowal nas do Znina bo z tamtad mial byc ladunek. Przez noc go niby konczyli produkowac. Rano kazali sie podstawic. Zaladowali nam prawie cala naczepeale wujek znalazl blad w papierach bo nie mielismy wiezc ladunku dla KROGERA. To dawaj rozladowywuja nas. Spedytor dzwoni ze ladunek bedzie w PAKOSCI. No to gonimy. Podjechalismy na miejsce. Okazalo sie ze do tej firmy nie wplynelo jeszcze zadne zamowienie na ladunek a samochod juz czekal po niego. Troche sobie poczekalismy 2 dni prawie. Zaladowali nas tym czym mieli. Skonczyli o 18:00. Wujek wyblagal swoja kierowniczke zeby mogl zajechac do domu bo jak by wyjechal teraz do niemiec ( a byl przedostatni piatek wakacji) to dopiero i tak by przekroczyl granice w poniedzialek bo sa zakazy na weekend. Zgodzila sie. nie dzwonilismy do domu, bo chcielismy zrobc niespodzianke. Po drodze Cos nam strzelilo pod maska. Poszedl rozpieracz paska klinowego. Siedzimy i kombinujemy co zrobic. Nie bylo rajstop pod reka ale byly sciagacze od plandeki w paleciaku. Po godzinie wszystko bylo zrobione. W dou bylismy o 12 w nocy. Wujek poszedl do domu spac a ja jeszcze ta noc spedzilem w kabinie. Rano wujek powiedzial ze z jego powroty o tak puznej porze tylko pies sie cieszyl. A mi zostal ostatni wtedy tydziem wakacji. Wujek chcial zebym z nim jeszcze jechal ale mama juz nie puscila. I tak wygladala w skrocie moja trzecia w zyciu trasa.